poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 1

      Kurczak, stawiając nogę na rzeszowskiej ziemi czuł, że podjął jedną z najlepszych decyzji w swoim życiu. Bardzo dobrze przemyślaną decyzję. Od kilku miesięcy większość włoskich wieczorów spędzał właśnie na rozmyślaniu, czy aby Resovia to dobry pomysł. Niby wszystko pięknie. Zarobki jak na polską ligę bardzo dobre, nawet chciałoby się rzec podejrzanie dobre, ale świadomość, że w pewnym sensie zdradzi swój ukochany Bełchatów nie dawała mu spokoju. Dobra, bądźmy szczerzy, bał się, że straci swoich wiernych fanów, gdy założy na siebie pasiak. Może i się zmienił, może już nie był tym samym człowiekiem co sześć lat temu, ale nie oszukujmy się, nadal lubił moment, gdy hale wypełniał pisk niewieścich gardeł, skandujących jego nazwisko. Bartuś, ach ten Bartuś. Taki dorosły, a w środku jeszcze dziecko.
- Nienawidzę latać - oznajmił ten przystojniejszy z rodu, przytrzymując się nogi ojca, z miną ostrzegającą, że chyba zaraz zwróci śniadanie, czytaj: paczkę żelek. I niech ktoś powie, że on nie jest synem Kury...
- Ta, skąd ja to znam - westchnął i łapiąc chłopca za rękę podążył w stronę Boska, który od godziny koczował już na lotnisku. - Cześć Rysiu - uśmiechnął się przyjaźnie, chcąc w ten sposób udobruchać staruszka i załagodzić sytuację sprzed kilku dni. Ryśkowi jednak ani się śniło godzić z nowym Resoviakiem. Stwierdził, że mając na niego totalnie wyjebane, da mu do zrozumienia, że nie jest pępkiem świata, już nie.
- Siema młody - ukucnął i przybił z blondynem piątkę. - Jak tam lot.
- Dość mdło bym powiedział - i w tej samej chwili jego żołądek całkiem się zbuntował, sprawiając że Mikołaj szybko zatkał usta, by to co światła dziennego nigdy ujrzeć nie powinno, niepotrzebnie nie wypłynęło.
- Łazienka? - zapytał Kurek, choć i tak znał odpowiedź. Wziął chłopca na ręce i szybkim krokiem skierował się do pomieszczenia, którego przeznaczenie zna każdy. Po około dziesięciu minutach dziwnych odgłosów  dochodzących z kabiny nr 3, wyłonił się przyszły pierwszak.
- Lepiej?
- O wiele - odetchnął z ulgą, podchodząc do umywalki. - Mógłbyś? - Bartek podszedł do syna i biorąc go pod pachy podniósł na wysokość kranu. Chłopak szybko przepłukał gardło i umył ręce. Chwilę później stali już przy Bosku.
- Możemy iść? - zapytał manager, a gdy obaj pokiwali twierdząco głową, zabrał jedne z wielu bagaży i skierował się do swojego auta. Po około 20 minutach drogi, w trakcie której Ryszard rozmawiał tylko z Mikołajem, dotarli na jedno z lepszych osiedli w Rzeszowie.
- Na Podpromie masz stąd 20 minut spacerem - oznajmił najstarszy dość przyjaznym tonem. Kura w pewnym sensie poczuł ulgę, bo nie chciał kończyć współpracy z Boskiem. Gdzie on by znalazł kogoś takiego? Odpowiedź jest prosta. Nigdzie. Drugiego Ryśka nie ma i koniec.
- Zapraszam - powiedział, otwierając potężne drzwi. Ich oczom ukazał się przestronny przedpokój, calutki pomalowany na szaro, ale nie tak szaro, że smutno tylko na taki ciepły, domowy odcień. Jeżeli w ogóle coś takiego jest. Stała w nim niewielka szafka na drobiazgi, a za lustrzanymi drzwiami, które sięgały od podłogi do sufitu ukryta była szafa. Reszta mieszkania również wyglądała bardzo dobrze. Przestronna kuchnia, duży salon, sypialnia, mniejszy pokój,  ewidentnie urządzony dla chłopca i słusznych rozmiarów łazienka. Normalnie żyć nie umierać. Gdy Bosek pokazał im wszystko co miał do pokazania Mikołaj z prędkością światła pobiegł do swojego pokoju i ze stwierdzeniem, że nigdy więcej z niego nie wyjdzie, trzepnął drzwiami.
- To dziecko ma ADHD - stwierdził siatkarz, opierając się o kuchenny blat.
- A gdzie twoja księżniczka? - spytał staruszek, siadając na jednym z barowych krzeseł. - Zwiała? - spytał sarkastycznie.
- No i to na nowym koniu - westchnął, zakładając ręce na klatce piersiowej. -  Tak wiem, że mówiłeś - powiedział, gdy zobaczył, że Bosek otwiera usta.
- Nie to chciałem powiedzieć - przewrócił aktorsko oczami. - Jak dla mnie to dobrze się stało.
- Ja wiem, że dla ciebie dobrze, dla Młodego tym bardziej, no a patrz dla mnie jakoś nie specjalnie - rozłożył bezradnie ręce i szybkim ruchem wskoczył na blat. Od wejścia do tej kuchni wiedział, że to będzie najlepsze miejsce do siedzenia.
- Nie zasługiwała na ciebie - dodał.
- Skończymy temat Natalki, dobra? Lepiej powiedz co tam u ciebie słychać.
- Nic specjalnego. Wnuki rosną, czas mija, a no właśnie, puki nie ma Mikołaja...
- Co się stało? - Kurek spojrzał na staruszka, ściągając jedna brew.
- Bartek, starzeje się i to widać doskonale. Od kiedy pamiętam swoje życie poświęciłem sportowemu światu. Przyszedł wreszcie czas żebym i ja odpoczął.
- Chcesz przez to powiedzieć, że...
- Ten transfer to moja ostatnia robota. Czas, żeby moje miejsce zajął ktoś młodszy.
- Rysiu, jeżeli to przez to co powiedziałem to bardzo cię za to przepraszam. Ja nie chciałem...
- To nie przez to - machnął rękę, jakby dawno puścił to w niepamięć. - Po prostu ma dość siedzenia nad papierami, do cholery jestem już emerytem i należy mi się trochę odpoczynku.
- Ale ja sobie bez ciebie nie poradzę - jęknął siatkarz, zeskakując na podłogę i zakładając ręce na piersi.
- Poradzisz, spokojnie. Jesteś już duży - puścił mu oczko. - Mogę nawet powiedzieć, że odpowiedzialny.
- Ale...
- Zawsze będziesz mógł zadzwonić i się poradzić. Dasz radę - uśmiechnąch się przyjaźnie i zszedł z krzesła. -  Ja już się będę zbierał - stwierdził, kierując się do drzwi.
- Mikołaj! - siatkarz głośno zawołał syna. Ten niechętnie wyłonił się zza drzwi swojego pokoju i westchnął tak głęboko, że wymianę powietrza w jego płucach było słychać w przedpokoju.
- Co jest?
- A to jest, że już jadę do siebie.
- Już? - zdziwił się nieletni.
- A no już - Bosek ukucnął i pozwolił by chłopczyk się do niego przytulił.
- Kiedy przyjedziesz?
- Nie wiem. Teraz wyjeżdżam do córki za granicę i długo mnie nie będzie, ale jak wrócę do Polski to napewno cię odwiedzę - powiedział i wrócił do poprzedniej pozycji.
- A ja? - Kurek rozłożył ręce i czekał aż Rysiek się do niego przytuli, co manager bezzwłocznie uczynił, głośno się przy tym śmiejąc. - Ciebie też odwiedzę - powiedział, klepiąc siatkarza po plecach. - Dobra, bo zaraz się rozpłaczę - oderwał się od Kurasia i rzucając zwykłe: "Trzymajcie się", wyszedł z mieszkania.
- Głodny? - spytał Bartek.
- Jak wilk.
- To co? Pizza? - zaproponował i skierował się do kuchni, a Miki podążył tuż za nim.
- Znooowuuu - jęknął przeciągliwie. -  Ja to bym pierogów zjadł - stwierdził i zaczął wdrapywać się na krzesło. Trochę nieudolnie mu to szło, ale Kurek w żaden sposób nie miał zamiaru mu pomagać. Zbyt duży miał z tego ubaw. Młody w końcu się poddał i zaraz po tym jak o mało nie złamał sobie nogi przy kopnięciu w metalową nogę krzesła, usiadł na podłodze.
- Pierogi mówisz? Tylko ja nie bardzo wiem, gdzie tu można coś takiego zjeść - westchnął i podrapał się po głowie.
- To może zapytasz wujka? - powiedział, ale nie tak jakby służył dobrą radą, ale jakby miał powiedzieć, że Bartkowi przydałoby się od czasu do czasu użyć mózgu.
- No co ty - starszy wystawił mu język i już sięgał po telefon, gdy nagle coś mu się przypomniało. - Dupa, oni teraz trening mają.
- No to chodźmy na trening, a po treningu na pierogi.
- A nie możesz zjeść frytek albo hamburgera?
- To niezdrowe, śmieciowe jedzenie i jeżeli chcesz żebym prawidłowo się rozwijał muszę jeść zdrowo - wypiął dumnie pierś, jakby powiedział coś przynajmniej na miarę nagrody Nobla. - W telewizji słyszałem. I nie krzycz - powiedział, zanim Kurek zdążył wydobyć jakikolwiek dźwięk z gardła. - To był program dla dzieci.
- No dobra, niech będzie, ale dlaczego pierogi, a nie kotlety albo brokuły?
- Brokuły - na samo to słowo się wzdrygnął. - Zanim je zjem to się porzygam.
- Przecież to zdrowe jedzenie.
- Bez przesady, dobra? Ja chcę pierogi i koniec! - założył ręce na piersi i wrogo spojrzał na Bartka, ale widząc, że ani trochę to na niego nie działa przyjął zupełnie odwrotną taktykę. -  Tatuś no proszę - wstał z podłogi i podszedł do tego z odstającymi uszami. -  Tak bardzo chce mi się jeść, a tak dawno nie jadłem pierogów - złożył ręce jak do modlitwy i posłał mu błagalne spojrzenie.
- Niech będzie - westchnął siatkarz, a Młody z szerokim uśmiechem pobiegł do przedpokoju by założyć buty.
- No idziesz?
- Idę, idę.
Kurasiowi nie bardzo uśmiechało się biegać na Podpromie, gdy nie było to potrzebne. W takich momentach wzrastał prawdopodobienstwo spotkania tam kogoś, kogo spotkać raczej by nie chciał. Dawno ta sprawa powinna być wyjaśniona, ale ani on ani ta druga strona jakoś do wyjaśnień się nie rwali. Zresztą Kurek twierdził, że to w żadnym stopniu nie jest jego wina i raczej miał rację, bo jak można mieć pretensje do kogoś, kto daje dom i rodzinę małemu dziecku? Bartek przez te sześć lat dowiedział się, że można i to od osób od których nigdy by się tego nie spodziewał.
Młody przez całą drogę ciągle coś gadał, ale Kurasiowi jakoś nie bardzo było to na rękę. Chciał się chociaż przez chwilę wyciszyć, a nie ma nic lepszego na wyciszanie niż spacer. Bartuś miał jednak asa w rękawie. Jakoś tak od trzech lat, a dokładniej od kiedy Mikołaj zaczął zbyt dużo mówić, siatkarz nauczył się wyłączać zmysł słuchu. Jakim cudem to robił? Sam tego nie wiedział, ale to był jeden z największych sukcesów w jego życiu. Miki mógł się swobodnie wygadać, a Kuraś odprężyć i porozmyślać jakby wokół niego panowała zupełna cisza. Jak to mówią wilk syty i owca cała.
- No i co o tym myślisz? - to pytanie wyrwało go z rozmyślań. To właśnie był jedyny minus tego daru.
- Yyy... nooo... tak, myślę że tak.
- Serio?! - krzyknął uradowany. - Kupisz mi konsole? No normalnie cię kocham!
- Ale... - próbował jakoś jeszcze z tego wybrnąć.
- Już powiedziałeś - przytulił się do niego i z szerokim uśmiechem pognał pod hale, zatrzymując się przy drzwiach.
- Co za dziecko - Bartek zaśmiał się sam do siebie i w takim samym tempie co przed chwilą jego syn dotarł do hali. W holu przywitała ich miła recepcjonistka, która wcześniej poinformowana o tym, że Kura będzie nowym nabytkiem Sovii, nie robiła żadnych problemów z wejściem na parkiet.
- Matko, jakie to wielkie - stwierdził Mikołaj, rozglądając się po korytarzu.
- No, wielkie - przytaknął mu. Fakt faktem, Podpromie to piękna hala, która nie jednemu zapierała dech w piersiach. Może nie tak jak Spodek albo krakowska arena, ale zawsze jakoś.
- No kogo moje piękne oczy widzą - usłyszeli za plecami dobrze znany im obu głos.
- Wujeeek - pisk Mikołaja roszedł się po całym budynku, a chłopak już po kilku sekundach tonął w żelaznym uścisku Krzyśka.
- Cześć smarku - poczochrał mu jeszcze włosy i odstawił na podłoge, poczym podszedł do Bartka i mocno do siebie przytulił, prawie tak jak Mikołaja przed chwilą. -  Czemu nie zadzwoniłeś? Przecież przyjechałbym po was na lotnisko.
- Spokojnie Krzysiu, daliśmy sobie radę.
- Mieliśmy prywatnego szofera - powiedział najmłodszy, a Krzysiek z uznaniem pokiwał głową.
- Przecież ty zaczynasz treningi od poniedziałku - zwrócił się do Kuraka - to co tu robisz?
- Wpadłem się zadomowić - uśmiechnął się szeroko.
- Przyznajcie się, przyszliście popatrzeć jak gra prawdziwy mistrz - wypiął dumnie pierś i nonszalancko zaczesał włosy.
- Ta jasne - zaczął Mikołaj - przyszliśmy na pierogi - no i nonszalancje Igły trafił szlak a zastąpił ją głośny śmiech. - Ty na bank wiesz gdzie są najlepsze.
- Pewnie, że wiem. Najlepsze są u mnie w domu.
- No to idziemy na pierogi do ciebie.
- Mikołaj! - upomniał go przyjmujący... to znaczy atakujący... a tam, jak kto woli. - Nie wolno się tak wpraszać - powiedział a Młody lekko zawstydzony spuścił głowę.
- Nie słuchaj ojca - Ignaczak puścił mu oczko. - Do mnie możesz się wpraszać kiedy tylko chcesz.
- Krzysiu, nie będziemy robić ci...
- Daj spokój, zresztą gdybyście nie przyszli to pierogi zjadłbym dopiero na święta a takto i ja skorzystam, a i Iwonka się ucieszy. Same korzyści po prostu.
- No widzisz - blondynek spojrzał na ojca.
- Idziecie ze mną na parkiet?
- Może lepiej pocze... - zaczął ten od Monte, ale ktoś nie pozwolił mu dokończyć.
- Taaak - krzyknął Mikołaj, a Kurek tylko głęboko westchnął.
No i poszli razem z Igłą na ten parkiet. Znaczy Kurek poszedł Mikołaj natomiast pobiegł, a Krzysiek za nim. Chłop ma ponad trzydzieści lat, właściwie to bliżej mu już do czterdziestki, a zachowuje się jak dzieciak.  Ba! On czasami zachowuje się jak Bartek, a to już jest przesada. Mikołaj wpadł na salę i w ułamku sekundy dostrzegł na boisku tak dobrze znanego mu bruneta, który siedział na podłodze plecami odwrócony do wejscia. Chłopak nigdy nie uchodził za wstydliwego, a wręcz odwrotnie, więc na palcach, uprzednio kładąc palec na ustach, by żaden z siatkarzy, który przyglądał się temu zajściu nie puścił pary z ust, podreptał w jego stronę. Dopiero kilkanaście kroków od niego rozpędził się i wskoczył mu na plecy. Zbyszek nieco zaskoczony podniósł oczy ku górze i zobaczył, że zamiast kruczoczarnych włosów z czoła zwisają mu blond kosmyki.
- Cześć Batmanie - usłyszał ten jeszcze piskliwy głosik, a po chwili poczuł jego małe dłonie na swoich policzkach.
- Miki - Zibi krzyknął, a właściwie pisnął, tak jak Mikołaj jeszcze niedawno. Odgłos wydobywający się z krtani siatkarza, bardzo rozśmieszył resztę zawodników i Kurka, który zdążył już dojść. Jego pisk sprawił nawet, że na ustach jednego z Resoviaków, który od pewnego czasu uchodził za kompletnego gbura, pojawił się nikły uśmiech. Bartman natomiast nie czekając dłużej ściągnął chłopca z pleców, tak że Mikołaj wylądował głową na jego nogach. To znowu wywołało śmiech u chłopaków, nawet tych uczestniczących w zajściu. Atakujący mocno go do siebie przytulił, właściwie to tak samo jak Ignaczak.
- Wujek, dusisz - wysapał z ledwością.
- A, sorry - natychmiast poluzował uścisk. -  Gdzie masz ojca?
- Tam gdzieś łazi - wskazał głową na drzwi, w progu których stał wyżej wspomniany. Brunet wstał i szybko podszedł się przywitać.
- Dlaczego nie mówiłeś, że przylecicie? Przecież bym po was wyjechał.
- To samo mu mówiłem - wtrącił się Igła.
- Spokojnie, daliśmy sobie radę - uśmiechnął się do siatkarzy.
Jak to się stało, że Zbyszek został jednym z najlepszych przyjaciół naszego Uszatka? Właściwie to on stał się jego rodziną. To wszystko zaczęło się, gdy Bartek zdecydował się zaopiekować Mikołajem. W tamtym czasie odwrócili się od niego właściwie wszyscy najbliżsi. Został mała garstka. Niewiele osób, których nawet by o to nie poprosił, jak właśnie Ignaczak, który notabene został chrzestnym Mikiego, czy Zbyszek z którym właściwie zawsze darł koty. Gdy siatkarze dowiedzieli się jak życie Bartka wywróciło się do góry nogami, stwierdzili, że chociaż Kurek nie zasłużył to trzeba mu pomóc i pomogli, a przy okazji sprawili, że w życiu Kurasia zaświeciło słońce. Chłopcy nie byli tylko w stanie zalać dwóch ran, które chodź się zarastały to po pewnym czasie rozlewały się na nowo. Jedna z tych "ran" siedziała na trybunach i obdarowywała go pogardliwym spojrzeniem, a po chwili, gdy chyba już znudziło mu się wgapianie w Kurasia prychnął coś pod nosem i wyszedł z sali.
- Po treningu idziemy na ciacho, co ty na to? - Zbyszek zwrócił się do Mikołaja.
- On idzie na pierogi - odparł Igła.
- Pierogi mogą poczekać -  młodzieniec machnął ręką.
- Przejmujesz się nim? - spytał brunet, gdy zauważył zmieniony wyraz twarzy u Bartka.
- Mamy grać razem w klubie. Chciałbym zakopać już ten topór.
- Topór? - spytał Miki, wytrzeszczając swoje piękne oczęta. - To my mamy jakiś topór?!


                                                                        ***

    Miłka siedziała na wysokim krześle i obserwowała jak jej mały skarb bazgrze coś na kartce, a nie przepraszam, on coś rysuje. Po prostu chłopak ma abstrakcyjny talent artystyczny. Proste. Rozglądała się również po swoim ukochanym miejscu, przez które dzienne przewijają się tabuny ludzi. Miłka w wieku 25 lat osiągnęła wszystko czego chciała. Miała bardzo dobrze prosperującą cukiernie, która z czasem stała się również kawiarnią. Lukrecja to było spełnienie jej dziecinnych marzeń, które przełożyło się na lokal, okrzyknięty najlepszym na ziemi rzeszowskiej. Miała też cudownego syna, którego nie zamieniłaby na nic i kochających rodziców, których pomoc była nie do opisania. Brakowało jej tylko mężczyzny przy boku, który pokocha ją mimo wszystko i tak po prostu. Przez sześć lat poszukiwań niestety trafiała na samych... hmmm... debili, którzy nie widzieli nic poza czubkiem własnego nosa, a dziecko uważali za chorobę zakaźną. Nawet tłumaczenia, że Kacper to nie rzeżączka nic nie dawały, no jak grochem o ścianę! Powoli zaczynała tracić nadzieję, że nie ma na tym świecie normalnych facetów, wolnych i normalnych. Miała takich swoich dwóch ulubieńców, a mianowicie starszego brata no ale brat to brat, więc związek nawet nie wchodził... bleee... to obrzydliwe!  No i był jeszcze Patryk. Barista a zarazem kelner w jej lokalu. Chłopak wręcz cudowny. Nie dość, że lubi dzieci to jeszcze jest zabójczo przystojny i ma taki rodzaj poczucia humoru, które kobiety kochają najbardziej, czyli elokwentny, a nie chamski i prostacki, bo nie jest sztuką, moi mili Panowie, żartować z kogoś, a sztuką jest żartować tak, żeby nikogo nie urazić, a wszystkich rozbawić. Niestety i ten cudowny Patryk miał jedną wadę, a mianowicie narzeczoną. Niby mówią, że laska nie ściana da się przestawić, ale po pierwsze Miłka by tak nie mogła, a po drugie za bardzo lubi Martynę, żeby zrobić jej coś takiego.
- Mamo i jak? - Kapi podbiegł do dziewczyny i pokazał jej rysunek. -  Ładny?
- No śliczny - stwierdziła, usilnie przyglądając się kartce, bo ni ciuwy nie wiedziała co na niej jest.
- Mówisz? To co tam narysowałem?
- Yyy... nooo... widzę tu... drzewo? Tak, tu napewno jest drzewo! I jakiś domek albo buda dla psa...
- Mamooo - chłopiec jęknął i załamał ręce. - To są zwykłe kreski przecież! Twierdzisz, że wszystkie rysunki są super to Cię sprawdzić chciałem, no i wyszło szydło z worka - przepraszam, czy oprócz mnie ktoś jeszcze nie uwierzy, że ten dzieciak ma sześć lat?
- Boże, jak dobrze! Już myślałam, że coś z głową u ciebie nie tak - zaśmiała się i pomogła wejść mu na krzesło.
- Mamo, no!
- Też Cię kocham - wysłała mu w powietrzu soczystego całusa. -  Chcesz soku?
- Chce ciastko.
- Nie mam mowy. Już jedno zjadłeś.
- No ale mamuś...
- Nie ma mowy! Powiedziałam już.
- Ale to ty masz cukrzycę a nie ja - założył ręce na piersi i przyjął postawę bodącego byka.
- A chcesz się jej nabawić i brać trzy razy dziennie zastrzyki? - na samo to słowo chłopak się wzdrygnął.
- Matka znowu cię cukrzycą straszy? -  zapytał Patryk, pojawiając się nie wiadomo skąd. - Nie słuchaj jej tylko trzymaj - podał mu wielkiego ptysia i nim Miłka zdążyła zareagować, chłopczyk pobiegł z łakociem do stolika.
- Patryk!
- Matka, dziecku będziesz żałować? No zobacz jaki jest wesoły - faktycznie, wcinał aż mu się uszy trzęsły. Oczywiście marząc się przy tym jak dwulatek. - I faktycznie, to ty masz cukrzycę a nie on, więc od czasu do czasu nawet cały dzień na słodyczach mu nie zaszkodzi.
- Może i racja... - dziewczyna lekko się zamyśliła.
- A jaśnie pani to zamierza w ogóle dzisiaj stanąć koło mnie,  czy sam mam zachrzaniać?
- A mógłbyś?
- I co jeszcze? Może tort zrobię?
- Lepiej nie - stwierdziła brunetka i przeskoczyła przez lade. Jednak dusza sportowca w niej została. - Dzisiaj bawisz się w kelnerke - oznajmił, przerzucając jej szmatke przez ramię.
- A ty gdzie? - spytał, gdy zobaczyła gdzie kieruje się przyjaciel.
- Na przerwę -  i tyle go było widać.
Dla Miłki to była żadna kara. Pieczenie i w ogóle przebywanie w kuchni było jej największą pasją, ale uwielbiała także prace z klientami. Kochała z nimi rozmawiać. Większą część znała już dobrze, tą mniejszą dopiero poznawała, ale i tak twierdziła, że wszyscy z Lukrecji  to jedna wielka rodzina. Czas mijał a Patryka ciągle nie było. Dziewczyna nie miała do niego o to pretensji, bo domyślała się gdzie może teraz być, ale zadzwonić to chociaż mógł. W sumie... to szło jej bardzo dobrze. Do czasu, gdy jakiś słup nie zastawił jej przejścia i cała zawartość tacki, czytaj :dwie szklanki soku porzeczkowego i torcik czekoladowy nie wylądowały na jego koszuli. Od kiedy słupy noszą koszule?
___________________________
Wesołego Alleluja!
Witam was kochani :D
Wreszcie udało mi się coś tu nabazgrolić :D nie obiecuję że rozdziały będą pojawiać się tu częściej ale obiecuję że się postaram pisać je częściej :D może nie jest on zbyt ciekawy i... śmieszny? a chciałam żeby taki był no ale cóż nie zawsze jest tak jak tego chcemy :/ brak komediowego talentu też robi swoje...  po co ja zaczęłam to pisać?! ocenę pozostawiam wam :) za wszelkie błędy przepraszam :D
Buziak :*
PS. Mokrego Dyngusa! :D