niedziela, 20 grudnia 2015

Prolog

On..

        Uszaty od zawsze był typem faceta, który lubił się zabawić. Imprezy, spontaniczne wypady na miasto, luźne randki, które kończyły się nie trzeba mówić gdzie, były jego codziennością. To chyba wynikało z tego, że on nie lubił być sam, ale też nie preferował ciągle tego samego towarzystwa, dlatego dbał o to, by każdej poimprezowej nocy budziła się przy nim inna przedstawicielka płci pięknej, chociaż "pięknej" to dla nich za duże słowo, raczej przedstawicielka plastikowych lalek z dwoma centymetrami gładzi szpachlowej na twarzy. Swoją drogą, ciekawe co mężczyźni widzą w takich dziuniach... A gdy zdarzył się już taki wyjątek, że Siurek pozwolił którejś z tych dam  zagościć w swoim siatkarskim światku na dłużej, to musiała ona reprezentować jedną, z jakże istotnych cech: albo musiała być w jego mniemaniu zajebiście ładna, albo zajebista w łóżku, a gdy miała obie te cechy, to miała szanse cieszyć się siatkarzem nawet przez TRZY MIESIĄCE! Brzmi śmiesznie, a nawet żałośnie, ale taka niestety był prawda, smutna prawda, w jaki sposób Bartek traktował kobiety. Miał on też przyjaciół, o których myślał, że wskoczyli by za nim w ogień, tak jak on za nimi, ale nie do końca tak było. Z szerokiego grona ludzi, którzy byli dla niego jak rodzina, została mała garstka, których członków można by było policzyć na palcach jednej ręki. Wtedy dopiero zrozumiał, że  przyjaciół poznaje się w biedzie. I mimo, że stracił tamto dawne, beztroskie życie, w którym nie było zmartwień i kłopotów nigdy nie żałował swojej decyzji, bo mimo wszystko to ON już pierwszego dnia stał się dla niego najważniejszy. Ktoś kto sprawił, że Bartek powoli zaczynał się czuć spełniony. I nie, to nie są żadne gejowskie wyznania, tu chodzi po prostu o relacje między...
- Barteeek- siatkarz usłyszał głos sześciolatka, który dochodził z jego pokoju.
- Co tam? - spytał, wchodząc do pomieszczenie i przyglądając się poczynaniom swojego syna, który z łóżka zrobił sobie trampolinę. 
-  Jeść mi się chce.
- No to idź do kuchni i sobie coś weź - odparł ten starszy.
- Ale ja chcę obiad - jęknął i zeskoczył z łóżka, po czym wyminął ojca i skierował się do salonu, gdzie odszukał jego telefon.
- O nie! - odparł, gdy domyślił się co kombinuje najmłodszy z rodu Kurków.
- No ale dlaczego nie? - tym razem nie jęknął tylko głośno zawył.
- Bo nie - odparł siatkarz - i nie patrz tak, bo ten wzrok już od dawna na mnie nie działa - stwierdził, zakładając ręce na piesi.
- Bo nie, to nie jest odpowiedź! - oburzył się blondynek.
- Możemy się umówić tak, że jak skończę to coś ugotuje albo zjemy na mieście z Natalią, hmm?
- Zanim ty skończysz, to minie ruski rok, a ja jestem głoodnyyy - stwierdził płaczliwym głosem.
- Nie przesadzasz trochę?
- No proszę - złożył ręce jak do modlitwy i spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
- Dobra, zamów sobie - westchnął głośno.
- Ale chciałbym ci przypomnieć, że jesteśmy we Włoszech, a ja nie umiem po włosku - powiedział, podając telefon Bartkowi.
- Jaką chcesz tą pizzę?
- Z podwójnym serem - wyszczerzył się szeroko.
- Ale zaraz - podejrzliwie popatrzył na chłopca - przecież Natalka niedługo wraca.
- No i?
- No i ona coś ugotuje - odpowiedział takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Taaa, kiełki albo gorczyce - fuknął.
- Soczewice  Młody, soczewice - zaśmiał się przyjmujący.
- Jedno i to samo.
- Dobra, przekonałeś mnie.
- Huuuraaaa jemy pizze, jemy pizze!
- Tylko Natalka ma się nie dowiedzieć, jasne?
- Ja tej zołzie nic nie powiem.
- Mikołaj! - siatkarz zdziwiony spojrzał na chłopca.
- No co?
- Jeszcze się pytasz co?! Skąd ty w ogóle znasz takie słowo?!
- Z telewizji... - odpowiedział niepewnie.
- No to właśnie masz na nią szlaban!
- No ale ja tylko prawdę mówię!
- Miki - Kurek przykucnął tak, by popatrzeć w oczy blondynka. - Ja wiem, że ty za nią nie przepadasz...
- Ja jej nie znoszę - przerwał siatkarzowi.
- Ale pomyśl o tym, że ona niedługo zostanie moją żoną i twoją...
- Nie! Moją mamą nigdy nie będzie! - krzyknął i pobiegł w stronę swojego pokoju.
- Mikołaj!
- Jak chcesz się z nią żenić to się żeń, ale beze mnie! - oznajmił, po czym trzepnął drzwiami, z niespotykaną u chłopca w jego wieku siłą.
Siatkarz tylko głęboko westchnął i wrócił do pakowania drobiazgów, które zagracały cały salon. Wiedział, że chłopak nie toleruje obecności w ich życiu Natalki. Miał nadzieję, że z biegiem czasu się przyzwyczai, ale nic takiego nie nastąpiło, a właściwie było coraz gorzej. Zaczynał nawet zauważać, że Mikołaj się z nią męczy, a Natalia wcale mu tego nie ułatwiała, dogryzając mu na każdym kroku. Siatkarz miał czasem wrażenie, że ona nie znosi go tak samo jak on jej i wcale się nie mylił, ale nie chciał kończyć tego, co razem zbudowali przez 3 lata. Natalia jako jedyna nie uciekła, wiedząc o Mikołaju, jako jedna z nielicznych z nimi została i może jakoś nigdy się nim nie zajmowała, twierdząc, że nie przepada za dziećmi to Kurasiowi wystarczyło, że po ciężkim dniu może usiąść na kanapie i po prostu z kimś porozmawiać. To nie była wielka miłość od pierwszego wejrzenia, w którą zresztą nigdy nie wierzył, to nawet przez długi czas ze strony siatkarza nie było żadne uczucie, a raczej przyzwyczajenie, ale z czasem zaczął się do tego wszystkiego przyzwyczajać, aż w końcu coś do niej poczuł i pozwolił, żeby to uczucie w nim kiełkowało. Potem przyszedł wyjazd do Rosji, na który zgodziła się bez problemu, następnie do Włoch, a potem oświadczyny, które notabene nie wyszły z inicjatywy siatkarza. To dziewczyna stwierdziła, że nadszedł czas wreszcie sformalizować ich związek i chociaż wszyscy mu to odradzali, zgodził się. Przynajmniej miał z głowy pierścionek, który kobieta wybrała sobie sama. Nie mniej jednak bał się co będzie dalej. Miał świadomość tego, że Mikołaj może jej nigdy nie polubić, a wtedy męczyliby się już wszyscy.
Minęło pół godziny, godzina, półtorej a mikołaj nie wyszedł ze swojego pokoju nawet na chwilę. Kurek wiedział, że Młody jest na niego śmiertelnie obrażony, tak jak zawsze po rozmowie na temat ślubu czy jego związku z Natalką. Gdy wszystkie rzeczy z salonu znajdowały się już w kartonach, siatkarz postanowił zajrzeć do młodzieńca. Mikołaj leżał na łóżku i tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit.
- Zamawiamy tą pizze? - spytał ciepło.
- Nie - odpowiedział wrogo i odwrócił się plecami do Bartka.
- Mikołaj, proszę... - usiadł na skraju materaca.
- Ja też ciebie prosiłem.
- Ale ja... ja ją kocham.
- Aha, fajnie, a to czy ja ją lubię to już nie ważne, tak? - zapytał i zeskoczył z łóżka, po czym wyszedł z pokoju. Kurek tylko głęboko westchnął i przewrócił oczami, w myślach przeklinając, że Mikołaj mimo swojego wieku jest tak cholernie bystry. Po chwili i Bartek pokierował się do kuchni.
- No to skoro nie chcesz, żebym zamówił pizze, to może pójdziemy na plac zabaw, a jak będziemy wracać to pójdziemy do pizzeri*, albo zrobimy ją sami, co ty na to?
- Ale bez niej?
- Jeżeli tak chcesz.
- To możemy iść - powiedział smutno i poszedł do przedpokoju żeby założyć buty.
Piętnaście minut później obydwaj kierowali się do pobliskiego parku, ale mimo licznych prób ze strony Bartka, w celu nawiązania z chłopcem jakiejkolwiek rozmowy, ciągle panowała między nimi cisza. Chłopiec od razu, gdy tylko zobaczył huśtawki szybko do nich  pobiegł zostawiając starszego w tyle. Bartek podszedł bliżej placu zabaw, by mieć chłopca na oku i usiadł na ławce, by nacieszyć się ostatnimi promieniami włoskiego słońca. Po chwili błogiego spokoju rozdzwonił się jego telefon. Przyjmujący niechętnie wyjął telefon z kieszeni, ale gdy zobaczył kto dzwoni od razu uśmiech wkradł mu się na buzie.
- Witam moją ulubioną gwiazdę siatkówki - usłyszał po drugiej stronie słuchawki.
- Ale z ciebie lizus - stwierdził cicho się śmiejąc.
- Dobra dobra, ty płacisz, ja się podlizuje. Czyli co? Za dwa dni widzimy się w Rzeszowie?
- No na to wygląda.
- Bilety masz już zamówione, ale pewny jesteś, że chcesz trzy a nie dwa?
- Rysiu, proszę cię nie zaczynaj jeszcze ty.
- Jeszcze ja?
- Młody odkąd dowiedział się, że planujemy ślub nie daje mi żyć. Uważa, że to wszystko robię  mu na złość.
- Wcale mu się nie dziwie - powiedział szybko, Bosek, mając nadzieje, że jego klient  nie usłyszy.
- Ty też?
- Bartek, to nie jest kobieta dla ciebie. Ona jest z tobą tylko dla hajsu i...
- Skończ! - warknął zdenerwowany. - Jesteś moim managerem, a nie ojcem! Nie mam zamiaru słuchać cię w innych sprawach niż tych dotyczących mojej kariery!
- A może powinieneś! Dobra, nieważne. Więcej się nie będę odzywał, jaśnie panie. Ale wiesz jak trudno jest patrzeć jak osoba bliska twojemu sercu marnuje sobie życie?! Zresztą... nieważne. Do niedzieli.
- Ry... - nie dokończył, bo po drugiej stronie usłyszał tylko sygnał zerwanego połączenia. - Kurwa - zaklął siarczyście, nie wiedząc, że Mikołaj stoi tuż obok niego. Chłopiec tylko spojrzał na opiekuna, jak na idiotę i popukał się w czoło.
- Nie słyszałeś tego, jasne?
- No nie wiem, nie wiem. Ta niewiedza kosztuje - stwierdził, siadając obok niego.
- Ty mały materialisto - Kurek wycelował w niego palcem. - Ile?
- Duże lody z polewą i posypką.
- Nie ma mowy! Co najwyżej małe.
- A chcesz, żebym powiedział cioci, że przy mnie przeklinasz?
- Sprzedałbyś mnie? - siatkarz spojrzał na niego z udawanym smutkiem i wytarł wyimaginowaną łzę.
- Za duże lody? Pewnie - obojętnie wzruszył ramionami.
- Boszeee... kogo ja wychowałem - załamał się przyjmujący.
- To jak? Diil? No Bartuś...
- Nie mów do mnie "Bartuś"!
- To jak? Kuraś? Albo nie, czekaj jak to mówi na ciebie wujek? Siurek? - zapytał roześmiany.
- Osz ty... - wysyczał i rzucił się w pogoń za chłopcem, który jakby przeczuwał co się stanie i od razu po wypowiedzianych słowach zaczął uciekać. Długo ta bieganina im nie zajęła, bo już po niespełna minucie Bartek złapał chłopczyka i przerzucił go sobie przez jedno ramie, powodując, że śmiech malucha słyszała połowa Maceraty.
- Puść mnie - zaczął piszczeć, ale to i tak nie dawało żądnych rezultatów, a wręcz przeciwnie, bo jego opiekun zaczął się dodatkowo kręcić z nim w koło. - Już nie chcę tych lodów, tylko mnie puść!
- Za mało...
- Obiecuję, że nigdy już nie powiem nic cioci!
- Na pewno? - upewnił się, przystając na chwilę.
- Na stówę!
- Dobra, to leć po bluzę, która leży na ławce i idziemy na ta pizze - sześciolatek  nie czekając ani chwili pobiegł w stronę placu zabaw, na którym bawił się kilkanaście minut wcześniej. Kurek natomiast porozglądał się jeszcze trochę po parku, do którego przychodził przez ostatnie dwa lata. Jednak jego wzrok przykuła para, która obściskiwała się na środku ścieżki. Niby nic takiego, ale on miał wrażenie, że nie tyle co chłopaka, ale dziewczynę skądś zna. Niby była odwrócona do niego plecami, ale poznawał jej sylwetkę. Na jego szczęście, a może nieszczęście chłopak nagle podniósł ją do góry i okręcił tak, że teraz stała wprost siatkarza. Gdy Kurek zorientował się kim jest owa dziewczyna serce podeszło mu do gardła, a pięści samoistnie się zacisnęły. Ale nic w tym dziwnego. Jego Natalia, na jego oczach lizała się z jakimś Włochem, ale najgorsze było wtedy, gdy blondynka go zauważyła i nie zrobiła nic, tylko z cwaniackim uśmiechem do niego pomachała, po czym najzwyczajniej w świecie odeszła, trzymając tego gacha za rękę. Bartek nawet nie zdążył zareagować, bo dosłownie sekundę po tym zdarzeniu Młody wrócił z zapytaniem, czy idzie. Kurek nic mu nie powiedział, bo nawet nie wiedział co miałby mu powiedzieć. On sam nie wiedział co zobaczył. Przecież miał z nią stworzyć coś niezniszczalnego, miał założyć z nią rodzinę, której mu tak cholernie brakowało. Nie mógł uwierzyć, że Natalka, jego Natalka, tak perfidnie zagrała na jego uczuciach. Jedyne na co miał wtedy ochotę to zaszyć się w swoim pokoju i zapomnieć o ty co miało miejsce jeszcze niedawno, dlatego pizze wziął na wynos i dzięki temu, kilkanaście minut później mógł siedzieć w swoim mieszkaniu, a właściwie na balkonie tego mieszkania i zastanawiać się, czy to co widział  na pewno się zdarzyło, czy może wzrok go  mylił. Sam nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Jedyne czego był pewien to tego, że blondynka nie zasługuje na to, żeby być jego narzeczoną, a właściwie nie zasługiwała, bo po tamtym zdarzeniu już nią nie była. Ale i tak, pomimo wszystko serce bolało i nic tego bólu nie było w stanie ukoić.
- Boisz się? - usłyszał głos Mikołaja, który dochodził zza jego pleców. Niepewnie na niego popatrzył i poklepał swoje kolana, dając mu znak, żeby na nich usiadł. Chłopiec po chwili już mocno wtulał się w siatkarza.
- Ale czego? - spytał przyjmujący, gładząc chłopca po głowie.
- Polski.
- Nie, tęsknię za Polską i cieszę się, że wreszcie tam wrócę.
- Ja się boję - przyznał niepewnie.
- Przecież lubisz tam jeździć...
- Lubię, ale na trochę, a nie na tak długo.
- Przyzwyczaisz się. Młody, Polska to nasza ojczyzna. Zawszę ci mówiłem, żebyś nigdy się nie wstydził skąd pochodzisz - dał mu pstryczka w nos, powodując że Miki cicho się zaśmiał, a po chwili jeszcze mocniej się w niego wtulił. - Kocham cię.
Niby nic, niby zwykłe dwa słowa, a ile potrafią dać szczęścia. Kurek słysząc je lekko się uśmiechnął i objął blondyna.
- Ja ciebie też, synku. Wiesz, mam dla ciebie prezent - oznajmił, co spowodowało, żę Młody dziwnie na niego popatrzył.
- Jaki?
- Złaź to ci pokarze - chłopczyk natychmiast zeskoczył z kolan ojca i popędził za nim do jego sypialni.
- Ale co to? Ten samochód na pilota co ci pokazywałem?
- Nieee. Coś lepszego - poruszał zabawnie brwiami i podszedł do szafy, po czym otworzył stronę, która należała do Natalii - Pakujemy?
- Wooooow - chłopczyk przewrócił zabawnie oczami. - Ale mi niespodzianka - stwierdził i odwrócił się na pięcie, by wyjść z pokoju.
- Pakujemy i wywalamy? - spytał z delikatnym uśmiechem, bo spodziewał się że reakcja Mikołaja będzie o wiele bardziej entuzjastyczna niż poprzednia i nie pomylił się. Chłopiec szybko odwrócił się w stronę ojca i z niedowierzaniem na niego spojrzał.
- Ale tak, że już na amen? Kaplica?
- Na amen.
- Dawaj walizkę - podciągnął wyimaginowane rękawy co wywołało śmiech u siatkarza. Ale o nic więcej nie pytał, tylko ochoczo zabrał się za pakowanie. Nie minęła nawet godzina, a wszystkie rzeczy dziewczyny leżały już w walizkach. Chłopaki usiedli na łóżku i przez dobre 10 minut w ogóle się nie odzywali. Pierwszy głos zabrał młodszy z rodu.
- Dlaczego to? - spytał, wskazując ruchem głowy walizki. - Jak to przeze mnie to możemy je znowu rozpakować.
- Nie synu, to nie przez ciebie - stwierdził i przygarnął chłopca do siebie. - Czasem po prostu ludzie zmieniają swoje decyzje.
- Tak szybko?
- Mhmm... tak szybko... ale nie martw się wszystko jest w porządku.
- Napewno? 
- Na sto procent - odpowiedział, pstrykając go w nos. 
- Pizza nam wystygła - stwierdził po chwili niezbyt zadowolony. 
- Myślałem, że ją zjadłeś. 
- Chciałem poczekać na ciebie - powiedział, podnosząc się z łóżka. - Może zrobimy sobie ją sami? 
- Synu, nie mam dzisiaj nastroju - westchnął siatkarz, patrząc na Mikołaja zmęczonym wzrokiem. 
- A, no dobra - powiedział smutno i spuścił głowę. 
- Wystawimy to na klatkę i zrobimy tą pizze, dobra? -  spytał sześciolatka, a on z uśmiechem pokiwał głową. Taki właśnie był Bartek. Zrobiłby wszystko, żeby tylko Miki był szczęśliwy. Nie liczyło się to, że miał parszywy humor, że przed kilkoma godzinami dowiedział się, że jego ukochana nie jest mu wierna, że najchętniej zaszyłby się w pokoju i więcej z niego no wychodził, że miał wrażenie jakby jedna część jego świata zniknęła bezpowrotnie, liczył się  tylko ten mały blondynek, którego szczęście Kurek stawiał ponad wszystko. 
 Jak powiedział tak zrobił. Szybko wystawił rzeczy Natalii przed drzwi, ale niestety na jego nieszczęście, gdy sięgał po ostatnią walizkę w progu stanęła ona.
- Co ty robisz?! - spytała oburzona.
- Ślepa jesteś - starał się to wypowiedzieć jak najbardziej neutralnym tonem, ale złość w nim aż kipiała. - Czy może zbyt głupia by to zrozumieć?
- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Ja?! Co ja sobie wyobrażam?! A ty co sobie wyobrażasz sypiając z innym?!
- O matko.. ty wszystko traktujesz tak poważnie - zaśmiała się sztucznie (w sumie pasowało to do jej osoby) i podeszła bliżej Bartka, by zarzucić mu ręce na szyję, ale Kuraś szybko cofnął się w tył. - Musiałam się jakoś rozerwać, czy to tak trudno zrozumieć? Zresztą, w niedzielę wyjedziemy do Polski to sypianie się skończy - wzruszyła obojętnie ramionami i ruszyła w kierunku salonu, ale na jej drodze stanął ten z którego w prostym tłumaczeniu robiła sobie najzwyklejsze jaja, a po chwili zza jego pleców wychylił się młodszy z rodu.
- Z nami koniec - powiedział pewnie, patrząc jej prosto w oczy.
- Co?! Nie możesz ze mną zerwać?!
- Nie? To patrz - pstryknął palcami - własnie to zrobiłem.
- Przecież, mamy brać ślub!
- Koniec to koniec - odezwał się Mikołaj, wyłaniając się zza pleców ojca. - Czyto tak trudno zrozumieć?
- Ty wstrętny bachorze - syknęła w jego stronę, a on w odpowiedzi zmrużył wrogo oczy.
- Wyjdź stąd.
- Nie możesz, przecież...
- Wynoś się! - krzyknął na tyle głośno, że najmniejszy z towarzystwa o mało nie zszedł na zawał.
- Jeszcze tego pożałujesz. Zniszczę cię!
- Fajnie. Jak będziesz wychodziła to zamknij drzwi - po tych słowach blondynka wpadła w jakąś furię. Złapała wazon, który stał na szafce przy wejściu i cisnęła nim w Kurka. Na szczęście przyjmujący zdążył się schylić i szklane naczynie roztrzaskało się na ścianie zamiast na kurkowej facjacie. Fuknęła jeszcze coś pod nosem i po chwili wyszła trzaskając drzwiami.
- I ty naprawdę chciałeś się z nią żenić? - Młody spojrzał na Uszatego jak na jakiegoś debila.
- Sam się sobie dziwie - westchnął głęboko.

Ona..


             Miłka, ach ta Miłka. Dziewczyna, która była zupełnym przeciwieństwem Bartka. Niezorganizowana, zapominalska, wiecznie roztrzepana. Jej rodzice twierdzili, że jak tak dalej pójdzie to kiedyś zapomni swojej głowy. Przez swoje zachowanie była źródłem żartów swoich przyjaciół, ale nie przeszkadzało jej to, a nawet śmiała się razem z nimi. Mimo swojego denerwującego roztrzepania, przez ten cudowny uśmiech, którym obdarzył ją Bóg, przyciągała tłumy. Co notabene dobrze wpływało na ruch w jej cukierni. To właśnie to chciała robić od samego początku. Jedni powiedzą, że to żadna praca, bo ciasto potrafi upiec prawie każdy, drudzy, że po co się męczyć w kuchni, skoro z jej maturą mogłaby się dostać na każde studia, ale Miłka miała swój plan na życie dokładnie od dziewiętnastych urodzin, gdy doznała tak poważnej kontuzji, że musiała zrezygnować z gimnastyki już na zawsze. Wiele osób w jej sytuacji pewnie by się załamało, ale nie ona... ona była inna. Zresztą przy okazji wykonywanych badań profilaktycznych miesiąc po kontuzji dowiedział się czegoś, co odmieniło jej życie o kolejne sto osiemdziesiąt stopni. To coś, a właściwie ten ktoś miał na imię Kacper i był jej aniołem stróżem... dosłownie !
- Mamo, bo się spóźnimy! - krzyknął, z przedpokoju chłopiec. 
- No już idę - stanęła przed lustrem i poprawiła włosy. - Jestem gotowa. 
- Dokumenty masz? 
- W torebce. 
- Telefon? 
- W kieszeni. 
- Insulina? 
- Mam - odpowiedziała zadowolona, że wreszcie o wszystkim pomyślała. Szybko wyszli z mieszkania i pobiegli do samochodu. Nie minęło 20 minut, a oni stali już pod budynkiem z wielkim napisem "Lukrecja". 
- O cholera! - krzyknęła brunetka. - Zapomniała kluczy! 
Młody tylko przewrócił aktorsko oczami i i wyciągnął z kieszeni spodni pęk metalowych przedmiocików. 
- Kapi, jak ja cię kocham! -  cmknęła go w usta. 
- Wiem wiem. 
Mówiąc to Miłka wcale nie kłamał. Chyba tylko to łączyło ją z Bartkiem... Miłość, wielka miłość do swojego dziecka, której nic nie było w stanie przezwyciężyć. 


________________________________________



No witam Cię człowieku! :D 

Pierwszy raz tutaj i mam nadzieję że nie ostatni :) 
Na to opowiadanie mam już w głowie jakiś tam plan i mam nadzieje, że jakoś on wypali. Chciałabym żeby ono było w większości zabawne... takie na poprawę humoru :D  

Teraz wy dajcie znać, czy zostaniecie i czy pomysł wam się podoba <3


A i jeszcze jedno dla tych, którzy byli tu wcześniej... dodałam trochę nowych bohaterów, trochę pozmieniałam, więc zapraszam <3 

Do następnego.